Ahoj Marynarze!
Noc. Krzyk starej kobiety!!! Electro wyrwany ze snu z przerazeniem na twarzy budzi reszte indkubatora alarmujac "NIEDZWIEDZ!!!!".
To sen. Sen ostataniej nocy gorskiej. Przyszedl do naszego biednego electro , zaklucajac spokojny odpoczynek. Cofnijmy sie o pare dni...
Z Cluj wydostalismy sie jakze wesolym pociagiem. Choc jechalismy tylko przez 40km , poznalismy sedno rumunskiej zabawy. Roztanczeni , rozspiewani , rozklaskani i pijani tubylcy skutczenie zaklucali nam kontemplacje tutejszych niesamowitych widokow. Integracja na maxa. Polecamy kazdemu przejazdzke rumunskimi kolejami po Transylwanii. Stacje w pelnej dziczy bez peronow. Ludzie wysiadajacy na torach ,idacy do nikad. Wioski cyganskie , jeziora , zielona pofaldowana kraina po horyzont. Wysiedlismy.. jak mozna bylo przewidziec w dziczy.. a miala byc to pierwsza wieksza stacja za CLUJ. W pobliskim gospodarstwie uzupelnilismy zapas wody i rutyniarsko wystawilismy kciuki. Poskutkowalo. Stopowalismy do godziny 23.00. Ciemnosc. Kiezyc za mgla.. kanapki na poboczu. "W ostatniej chwili" jakze pieknie porownal ta sytuacje do nocnego lowienia ryb. Prawdziwy sport. Nic sie nie dzieje przez kilka godzin , a tu nagle.. BUUMMMM!!! Zlapany. Smialek zabiera z drogi trzech pachnacych inaczej obcokrajowcow i podwodzi kilkanascie km. w strone miasta lezacego na drodze do Sibiu. Nocleg na pastwisku (dowiedzielismy sie o tym dopiero rankiem) , brak sil do rozlozenia namiotow - spanko pod golym niebem. W srodku nocy wyrwala nas ze snu watacha ujadajacych psow.
Electro : k*** , psy!
Pierduten : jestesmy otoczeni?
Electro : nie wiem..
Pierduten : lezymy nieruchomo!
W ostatniej chwili : eeeeeeeeee , "chraaaap" , "chraaaaaap" ...... (pelen luzik)
Poszly... jak sie okazalo psy pasterskie pilnujace stada. Rankiem nocna mroczna laka okazala sie byc slonecznym , przyjaznym sielankowym pastwiskiem. Nie chcialo sie nam wstawac. Obudzeni przez pasterzy.. zamienilismy kilka slow w jezyku migowym.. i powrocilismy na trase do Sibiu. Trzy godziny pozniej bylismy na miejscu. Wielkie miasto , wielki hipermarket na wylotowce. Logistyczne uzpelnienie zapasow i znowu kciuki...
Colin.
Po kilku kilometrowej podwozce przez milego pasjonata dobrego naglosnienia w samochodzie wyladowalismy na pustej drodze z widokiem na nasze upragnione karpaty poludniowe. Tam po minucie zatrzymal sie biznesman w przyzwoitym garniturze i jeszcze przyzwoitrzej furze. Pasjonat gor.. do tego mowiacy po angielsku. Najlepszy stop w karierze. Okazalo sie , ze Colin (bo tak mial na imie nasz kierowca) jedzie wprost do miejsca , z ktorego mozemy juz pieszo zaatakowac najwyzszy szczyt Rumuni - Moldoviane. Droga minela nam na sluchaniu technicznych wskazowek dotyczacy gor , strasznych opowiesci o niedzwiedziach i innych dzikich zwierzatach (Karpaty sa ich pelne) i podziwianiu bajecznych widokow. Trasa , ktora jechalismy byla imponujaca. Wijaca sie niczym slimacza muszla , serpentyna z zakretami o ponad 180st. , wspinajaca sie na 2000m , przyzwoita asfaltowa droga , wybudowana przez jednego z najwiekszych komunistycznych psycholi (pokazoweczka) - niejakiego Caucesku. Niesamowite!
Nocowalismy pod golym niebem , testujac prawdzie mozliwosci naszych spiworow. ZIMNO! Rankiem ruszylismy na szlak. I taaaak.. drodzy czytelnicy , nadeszla chwila by przeprosic was za brak kontaktu , ale trasa , ktora ocenialismy na 2 dni.. zajela nam dni cztery. Caly nasz autostopowy pod trzydziesto kilowy dobytek dzwigalismy niczym szerpowie przez jeden z najbardziej majestatycznych szlakow rumuni , prowadzacy na jej dach MOLDOVIANE (2544 m n.p.m). Dzialo sie wiele... Szczyt zdobylismy drugiego dnia ok. 15.00 finalnym 40minutowym , morderczym podejsciem. Widok z gory wyciskal lzy szczescia. TO JEST ZYCIE!!! Zejscie.. wycienczylo nas do reszty.. nocleg pod wodospadem , z drugiej strony masywu , w punkcie traumatycznego , wyzej wspomnianego snu Electro.
14.09 godzina 12.35. Siedzimy w undergrondowej kafejce w Victorii , Electro obiera grzybki na wyludnionym dworcu , pewnie zdenerwowany , ze musi tyle czekac na nas i na finalne skladniki dzisiejszego obiadu. DUSIMY dary lasu w masle i smietanie. Tym razem mamy 3kg grzybow , a gdybysmy mieli kose mielibysmy ich conajmniej trzy razy wiecej. Wycieczke gorska polaczylismy z nieprawdopodobnym grzybobraniem. Wystarczylo zboczyc ze szlaku 5 m w las by wciagu kilku chwil napelnic grzybami kieszenie , czapki i co tam sie jeszcze mialo pod reka.
Pachniemy. Odziwo... Ow komfort zapewnil nam naturalny prysznic , mini wodospad , najmlodsze dziecko rwacej gorskiej rzeki.. Wczoraj po ciezkich 20km.. pieszej walki ze szlakiem i samym soba trafilismy na dni miasta Victoria. Szalone miejsce.
Plan na dzis jest prosty. Po obiedzie.. wystawiamy kciuki w kierunku ALBANII.. wkoncu musimy dotrzec na te BALKANY. Jednego jestesmy pewni.. tydzien to zdecydowanie zbyt malo by nacieszyc sie Transylwania, a co dopiero cala Rumunia. Piekny , wciagajacy niczym czarna dziura.. kraj.
Cieszcie sie , Czesc!
Pierduten , Electro , "W ostatniej chwili"
P.S. VICTOOOORIA!!!!!!!! POZDRAWIAMY POLSKICH SIATKARZY.
RZADZIMY W EUROPIE!
P.S I znowu te zdjecia.. mamy naprawde niezle obrazki , niestety tutejsza przepustowosc kabli niepozwala nam na zbyt wiele. Czekamy na lepsze lacza... :(