Na potężnym parkingu spotkaliśmy naszego dobroczyńcę z Walencji i po kilkunastu minutach poszukiwań znaleźliśmy Pawła. Jego Scania zaparkowana była dosłownie na wyjeździe w stronę Polski. Miał zasłonięte zasłony ale coś mówiło nam że to właśnie tym Tirem pojedziemy. Tak też się stało. Ostatnie kilometry Francji i całe „Gebelsy” minęły wypełnione rozmową i filmami z przenośnego odtwarzacza dvd( kierowca nie oglądał). Naszą wdzięczność podkreśliliśmy pomidorową z makaronem serwowaną człowiekowi który nas dowiózł na granice Polski. Mało tego, jako że padało potwornie i temperatura była dość niska,
Paweł pozwolił nam spać w Aucie oddając duże łóżko na górze. Ta ostatnia wspólna noc była bardzo przyjemna hehe. Kabiny Tirów są naprawdę nieźle wyposażone. Rano zrobiona z polskiej kiełbasy i jaj, przepyszna jajecznica dodała nam sił na ostatnie kilometry. Przez całą drogę nadawaliśmy komunikat przez radio o tym ze chcemy się dostać do Krakowa(Paweł odbijał tuż przed Gliwicami) i tak dojechaliśmy na ostatni parking przed zjazdem. Tam pożegnaliśmy się i zaczęliśmy łapać coś choćby do Katowic. Niestety łatwe to nie było i potwierdza to tylko nasze doświadczenia z pierwszych dni wyjazdu, gdy to opuszczaliśmy nasz kraj 2 dni. EHH Polacy mają dziwne rzeczy w głowach, choć w sumie ciężko cokolwiek o tym powiedzieć bo dostać się do nich to prawdziwa sztuka. 3 pary które jechały prosto do Krakowa nie chciały nas wziąć. Powód? Bo nie!? Sam nie wiem . Tak zleciały prawie 3 godziny na zimnym i bezludnym parkingu. Ustaliliśmy nawet godzinę o której dzwonimy do rodziny (przecież nie będziemy spać 100 km od domu, skoro trzaskaliśmy 1000 dziennie) i nagle combi z trzema osobami bierze nas do Katowic na stacje przy trasie. Ledwo opuściliśmy samochód wsiedliśmy do następnego, a jego kierowcą okazał się człowiek zajmujący się składaniem tartaków. Niespotykana to profesja wiec naszą historię wymienialiśmy na informację o lasach całej europy (ów Polak mieszkał we Włoszech, a żoną jego była Rosjanka). Dom widzę!!! Szybko co? Czerwone dachy prawie świeciły, tak mi się wydawało. Krótkie odwiedziny w KFC (Kuban jechał trochę dalej więc sił potrzebował) i ściski, buziaczki itd. Jak to po powrotach.
Elektro Ja-no-sik. Cieszcie się, cześć.