Ahoj marynarze!
Hostel w Nisu.. kuchnia , pelna odkreconych podroznikow , na stole dobrze wam juz znana mapa kartografii Michellin.. a na niej piec cieni pieciu glow. Piec glow dwa Teamy. Team nr 1 - Pierduten , Olivier (Kanada,Meksyk). Team nr 2 - electro , "w ostatniej" i szalona Nina (Serbia). Lyk rakiji.. i rzut moneta. Orzel - krotsza droga lokalna , Reszka - autostrada. Orzel. Mniej wiecej tak ruzszalismy do Kosova.. pozniej wszystko sie pomieszalo. Postanowilismy wprowadzic nieco rywalizacji do naszej podrozy , zatem wyscig. Scigamy sie do Prizren. Grand Prix Indkubatora. Wynik ? Za chwile...
Przed startem.. udalismy sie jeszcze zobaczyc slawna "wierze czaszek" z anglo , wlosko , serbsko jezycznym znajomym naszego przyajciela Oliviera , ktory zjednal sobie caly Nis. Dwie godziny pozniej team 1 zcisniety na tylnym siedzeniu magicznego pojazdu Yugo ruszyl na trase. Team 2.. zaczal pisac swoja wlasna historie , ktorej sam jestem ciekawy.
Historia Teamu nr 1.
Olivier , to czlowiek z mieszana przeszloscia , ktory postanowil zmienic swoje zycie i wybral.. podroz!. Postac o dwoch narodowosciach: kanadyjskiej i meksykanskiej.. i polskimi korzeniami. Pewnego dnia kupil najtanszy bilet lotniczy z Meksyku do Portugalii.. by z tamtad zaczac swoja przygode. Teraz 5 miesiecy pozniej .. spotkalismy sie w Serbii i ruszylismy razem do Kosova. Pierwsze godziny wspolnej drogi uplynely nam na kilkunasto kilometrowym spacerze po autostradzie. Aura iscie filmowa. Nikt sie nie zatrzymuje.. idziemy w kierunku zachodzacego slonca. Blekitne niebo i pastelowe kolory. Wkoncu pierwszy stop , pozniej autobus.. za free. Tak dotarlismy do wyludnionej wioski , w ktorej przy kojoto podobnym szczekaniu psow usnelismy na malej , zamknietej stacji benzynowej.
Nastepny dzien to wioska cyganska , do ktorej podrzucill nas policjant - wedkarz. Tu poznalismy Ivana - przyjaznego cygana , ktory zaprosil nas do swojego domu. Pilismy rakije zagryzajac salatka pomidorowa , kosztowalismy swietna kawe.. i chlonelismy cyganskie opowiesci.. i cyganska muzyke.. W domu Ivana nagle zrobilo sie pelno. Kazdy chcial z nami rozmawiac. Ci ludzie sa magiczni. Ich poczucie rytmu jest zdumiewajace.. Spiewalismy dobre dwie godziny. Kiedy wyszlismy z domu , cala wioska wiedziala juz kim jestesmy. Znow szlismy w kiernku slonca.. tym razem jednak z kazdej strony pozdrawialy nas cyganskie rece.. cudowne chwile.Do kosovskiej granicy dotarlismy ciezarowka. Wreszcie udalo nam sie zlapac porzadnego Tira. Noc.. , na drodze jedna wielka dziura. Srednia predkosc 20km/h , trzesie jak cholera. Siedze obok kanadyjskiego przyjaciela i albanskiego kierowcy , slucham albanskiej muzyki. Jade do Kosova.. atmosfera lekko niepokojaca. Czuje przyplyw adrenaliny.. po tym wszystkim , czego nasluchalem sie od serbskich znajomych. Wojna skonczyla sie w Kosovie 10 lat temu , jednak.. dalej stacjonuja w nim sily KFOR. Coz.. teraz jestem Albanczykiem. Koniec z Serbia. Czas poznac druga strone medalu. Dziwnie sie czuje.. nie moge pozbierac mysli , nie wiem jak to przetrawic. 3 dni patrzylem na poszarpana od odlamkow sciane sasiadujacego z naszym hostelem domu ,sluchalem serbskich historii sciskajacych gardlo.. o odlamkowych bombach , nalotach , smierci przyjaciol , cywili , kobiet w ciazy.. o calych dniach przesiedzianych w piwnicy , o probie normalnego zycia , o patriotyzmie.. o kosovie , o rodzinnej milosci , o Usa , o Nato.. i wreszcie o kosovie- wyrwanym sercu serbii. To wszystkie opowiesci snuly sie tuz obok muzyki , fotografii , podrozy , wspanialych ludzi , rakiiji , moich urodzion i jednych z najlepszych chwil mojego zycia. Teraz.. mam udawac , ze to wszystko jest zle.. Inaczej.. moze byc krucho. Tak wlasnie rysuje sie kociol Balkanski.. to wszystko nadal zyje.
Granice przekroczylismy pieszo.. Dosyc rygorystyczna kontrola dokonana przez sympatycznych celnikow. Tuz obok zolnierze patrolujacy obszar z kalasznikovami w rekach. Usmiechali sie. Tuz za przejsciem.. pomoglismy tureckim kierowca autokaru wydostac sie z koleiny.. w zamian zawiezli nas do Pristiny. Dwoch kierowcow pusty autokar i my w srodku.. wybralismy sobie najlepsze miejsca.. klimatyzacja dzialala , usnelismy.
- AMIGOS! Pristina! - niezly buzik.
Godzina 23.00. Jestesmy gdzies w Pristinie. Ciemno. Obok dyskoteka.. tory kolejowe , a wzdluz nich pelno kolczastego drutu. Nieciekawie. Wszedzie mruczaly do nas swoimi ldedwo widocznymi konturami , nowe blokowiska. Gdzie tu spac? Pod centrum handlowym BOSHA. Rozlozylismy karimaty.. i weszlismy w spiwory. Dwoch gosci gdzies w Pristinie , w srodku Kosova , o polnocy pod golym niebem. Szalone? Napewno bezpieczne. To byla jedna z najbardziej spokojnych nocy tej podrozy. Nikt nas nie ruszyl do godz. 6 rano. Wtedy wlasnie pracownik Bosha wyrwal nas ze snow przyjemnym glosem oznajmiajac, ze zaczyna prace. NOWY DZIEN! Po kawce na dworcu powrocilismy na droge. O godz. 10.20 osiagnelismy cel. Pritzen! 120tys miasto - niedaleko Albanskiej granicy. Czas wyczuc nastroje i porozmawiac z ludzmi. Pierwszy kontakt z czlowiekiem stad bardzo przyjazny. Wiozl nas ciezarowka opowiadajac cos po niemiecku. Zrozumialem moze 5 % , ale wystarczylo. Serbia jest zla! USA jest wspaniale. Wysadzil nas przy punkcie z netem, dziala poprawnie zatem sa szanse na zdjecia.
Z Teamem nr 2. mieslimy umowe.. , jesli nie bedzie zadnej wiadomosci smsowej przez dwa dni , sprawdzamy maila. Sprawdzilem. Przeczytalem. WYYYGRALEM! Tak prosze panstwa. Pierwsze Grand Prix Indkubatora 2009 zdobyl Team nr 1. Zatem... gdzie nasi przeciwnicy? Utkneli w serbskim Krusevac. Powodow dokladnie nie znam.. , napewno sa bezpieczni , napewno rozmawiaja z ludzmi. Podobno mieli dostac zaproszenie na jakies serbskie wesele.. Jutro ruszaja na autostarde i beda kierowac sie na Prizren albo na Albanie przez Macedonie. Wieczorem dostane potwierdzenie.
Co dalej?
Plan "pieciu balkanskich krzyzy" nadal aktualny. Jesli Team nr 2 zdecyduje sie pominac kosowo , spotkamy sie w Dures w Albanii , chyba ze zdecydujemy sie opuscic ten punkt i ruszyc nad czarnogorskie jezioro. Czas ucieka.. a historia staje sie coraz ciekawsza.
Cieszcie sie , czesc.
Czekajacy na reszte.. Pierduten.
P.S 0. Pierwzsze kosowskie impresje : klimat jak w marocco. Widac arabskie wplywy - 90% muzulmanow. Kierowcy trabia na wszystko. W powietrzu helikoptery KFOR , na ziemi cakowicie normalnie. Procz.. tych baz wojskowych , ktorych minelismy ze trzy. Amerykanskie samochody policyjne , jeepy wojskowe , hotel Victoria ze statula wolnosci na dachu , powiewajace amerykanskie flagi i dziwny dialekt. Ludzie przyjazni.
P.S Zywi nas trasa.. grillowane papryki z pobliskich gospodarstw , jablka , gruszki i wysmienite winogrona. eeehh no i ta cyganska pomidorowa salatka. Oszczedzamy ;).
P.S 2. Dzieki za wspisy ludzie! Dajecie MOC!!!!!!!!!